Lektura
„Księgi dusz wędrujących” to droga przez meandry życia doczesnego widzianego
oczami wewnętrznymi, oczami duszy dwóch podmiotów, z których jedna jest już tam
i próbuje ocenić swój ziemski exodus, druga próbuje znaleźć sens swojego życia
materialnego, toczy dialog jakby ze swoją ułomną materią
i próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie o sens życia doczesnego, skoro
cierpienie, rozpacz i tyle innych dramatów podmiot musi doświadczyć w imię
nienamacalnych wartości? W imię dobra, w imię zła, w imię wojen, które nie
ocalają, w imię poezji, której antidotum jest bardzo ograniczone. Choćby do
tego tomu, który jest dowodem życia i stanu podmiotu tkwiącego odwiecznie w
znakach zapytania. Dlaczego? Może apokaliptyczna wizja wszechświata, widzenie
nieuchronnego końca ludzkości? Poetka szuka odpowiedzi. A może sugeruje nam, że
każdy z nas ma w sobie ten koniec, na który w szczególny sposób sam pracuje?
Oscylowanie między dobrem i złem.
Można przyjąć ten tom „Księga dusz wędrujących”
jako ostatni z trylogii, na którą złożyły się wcześniejsze tomy:
„Kamienie i
bursztyny” i „Zanim obłożą nas lodem”.
Elżbieta Tylenda